Rozdział 3
Zejście
I teraz usłyszałam to, co skreśliło już zupełnie nasze szanse. Usłyszeliśmy trzepot skrzydeł nie należących ani do Nami, ani do Thalii. Gdyby nie były tak głośne, można by pomyśleć, że są ptasie. Ale niestety. Ich powierzchnia była zbyt wielka co nawet nie pozwalało się narodzić nadziei na powstrzymanie Czarnego. Mogłam tylko mieć nadzieję, że to ktoś kogo zna Thalia albo Nami.
Nagle za oknem mignął srebrzystobiały kształt anielskich skrzydeł. Odetchnęłam z ulgą. To na pewno nie był Michaeliev. Blask nasilił się i ktoś stanął na parapecie od zewnętrznej strony. Księżycowe światło odbijało się od piór dwóch białoskrzydłych postaci za szkłem szyby. Zastukali cicho paznokciami. Nami otworzyła je i dwa Anioły majestatycznie sfrunęły do pokoju. Tylko delikatnie rozwarły skrzydła, ale to i tak był olśniewający widok. Thalia rozluźniła ramiona widząc Anioły, a Nami uśmiechnęła się ciepło do nowo przybyłych Białych.
- Mariusie, Ysudi, witajcie. Zapewne przyszliście tu z ciekawości, jaka wzięła się z zaistniałych wydarzeń, prawda?
- Nie – zaprzeczyła Ysudi – Meridive przekazała nam, że Canavar rozpadł się przez istotę, która jest dzieckiem mojej podopiecznej oraz podopiecznego Mariusa. Chcemy wiedzieć co zrobiła.
Serce zabiło mi mocniej. Przeze mnie?
- Moja podopieczna nie zrobiła niczego co mogłoby sprowadzić Czarnego do tego świata! – obroniła mnie Nami.
Marius, wysoki brunet z brązowymi oczami teraz ubrany w t-shirt z napisem oraz zwykłe czarne jeansy, wyglądał jak zwykły facet w średnim wieku. Pewnie poda wyprawami udawał zwykłego człowieka.
Ysudi, anielica o czarnych, długich do pasa włosach i błękitnych oczach miała teraz na sobie spódniczkę nad kolana w czarno czerwoną kratę, podkolanówki cienkie i czarne z dużymi oczkami i białą bluzkę z czarnym nadrukiem w kształcie smoka. Na nogach miała czerwone trampki. Z boku miały wydrukowaną pięcioramienną gwiazdę. Wywróciłam oczami. Anielica, to musi mieć oryginalne.
- Jeśli nie ona to kto? – zapytał nisko Marius.
W zasadzie to zazwyczaj ja robiłam złe rzeczy, ale bez przesady... Zastanowiłam się nad tym głębiej. Czy mogło być tak, że Michaeliev niszczył przeze mnie wszystko, co udało się stworzyć Złotym? Ale on mnie nawet nie znał! Ja jego też (niestety) nigdy w życiu na oczy nie widziałam... mimo że bym chciała... A jeśli to z tego powodu Czarny zstępował na Ziemię? Czy byłby zdolny do czegoś takiego?
Zerknęłam przelotnie na zegar. Była dwudziesta druga siedemnaście. Najchętniej walnęłabym się na łóżko i spała do końca świata. Ale uniemożliwiała mi to dwójka Aniołów. Że kim byli? Stróżami kogo? Moich rodziców? Przymknęłam na chwilę oczy i pogładziłam się po ramieniu. Podeszłam do szafki, wyjęłam piżamę i zeszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic. Chłodna woda była tak normalna, że mogłam tutaj myśleć, że wszystko jest jak dawniej. Umywszy włosy oraz siebie wyszłam z wody i ubrałam piżamę. Wytarłam włosy i rozczesałam je dokładnie. Powoli weszłam na górę. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju poczułam na sobie pięć par oczu.
- No co? – spytałam – Ja jestem człowiekiem. Muszę spać.
Wszystkie Anioły spojrzały po sobie.
- My też musimy – powiedziała Thalia.
- To my już pójdziemy – Ysudi mówiąc to wzniosła oczy ku niebu – Jakby co, będziemy na dachu.
- Potrzebujecie jakiegoś koca albo czegoś? – zapytała Nami.
Ysudi demonstracyjnie rozłożyła skrzydła i okryła się nimi. Podeszła do nadal otwartego okna i wypełzła na zewnątrz. Ugięła kolana, skoczyła wysoko i wzbiła się w powietrze. Pomieszczenie wypełnił trzepot skrzydeł. Marius spojrzał na nas przepraszająco i wyskoczył za nią. On tylko wdrapał się po murze asekurując się skrzydłami. Wszyscy w ciszy gdzieś poszli. Zostałam sama z Thalią. Patrzyła na mnie zielonymi oczami, które nie odzwierciedlały żadnych emocji. Podeszłam do niej i przytuliłam ją.
-Nie wiem co mam robić... – szepnęła – Boję się, że bez skrzydeł przestanę być tym kim jestem. Z drugiej strony brakuje mi kontaktów z ludźmi... Ale...
Z jej oczu wypłynęła srebrzysta łza. Dotknęłam jednego z piór, które były wplątane w jej włosy.
-Thalia, tu nie chodzi o to czy masz skrzydła czy nie masz – dotknęłam drugą ręką jej serca – Aniołem jesteś tutaj, a nie na zewnątrz.
- Serio tak myślisz? – zapytała z nadzieją.
- Oczywiście – odparłam z uśmiechem. – A poza tym będziesz jeszcze miała te śliczne piórka we włosach.
Uśmiechnęła się szeroko. Wyplątała jedno z piórek z jej rudych loków i podała mi. Cofnęła jednak rękę i nakazała mi odwrócić się bokiem. W miejscu, w którym grzywka opadała mi niżej i łączyła się zresztą włosów zaczęła tworzyć cieniutkiego warkoczyka. Wplątała w niego srebrzystobiałe pióro. Gdy związała plecionkę czarną gumką recepturką, srebrzysto biały puch zalśnił delikatnie. Thalia uśmiechnęła się leciutko i dotknęła pióra.
- Polubiło cię – powiedziała szczerząc zęby. – Wiesz do czego służy? – Popatrzyłam na nią i zaprzeczyłam. – Mogę w ten sposób pokazywać ci, co tylko chcę. Wiele Aniołów trzyma ze sobą pióra swoich przyjaciół, aby mieć sposób na to, żeby się jakoś z tym Aniołem kontaktować.
Jakby na potwierdzenie tych słów, w głowie pojawiła mi się kraina cała ze złota i rubinów. Po łąkach przechadzały się Anioły ze złotymi skrzydłami. Było tam bardzo pięknie. Mimo nienaturalnych barw wszystko wyglądało prawdziwie.
- O jak ładnie... – powiedziałam. – Canavar?
Przytaknęła energicznie.
- Pięknie tam. – odparła. – Zawsze chciałam być Złotym Aniołem, ale nigdy nie miałam
takich zasług.
Nie mogąc się powstrzymać ziewnęłam przeciągle.
- Śpij, śpij. – powiedziała Thalia. – Jutro też jest dzień.
Ułożyłam na ziemi materac. Zrobiłam sobie gniazdko z poduszek i położyłam się. Założyłam słuchawki i włączyłam cicho odtwarzacz MP3. Przymknęłam oczy i skoncentrowałam się na dźwiękach perkusji. Zasnęłam prawie od razu. Już bardziej we śnie niż na jawie pomyślałam, że rozładuje mi się bateria, ale jakoś nie mogłam się zmusić do wyłączenia muzyki.
Na początku nic mi się nie śniło. Po jakimś czasie jednak, z jakiegoś miejsca ponad moim zasięgiem wzroku zaczęły kapać szkarłatne krople krwi. Chwilę później, dołączyły do nich unoszące się białe pióra. Powiał przejrzysty, ale jakby czarny wiatr. I wszystko znikło. Wszystko oprócz tego wiatru. Tylko on pozostał. Chwilę później pojawiła się tam szklanka wody. Nagle uświadomiłam sobie, że strasznie chce mi się pić. Więc się obudziłam. Poczułam się dużo lepiej dostrzegając pogrążone w półmroku ściany pokoju. Oświetlony był tylko przez połyskujące i powielające nawet najlichszy blask światła skrzydła Thalii, która leżała na ziemi obok mnie zwinięta w kłębek z lokami rozrzuconymi wkoło głowy cichutko pochrapując. Wstałam cicho nie chcąc jej obudzić. Przeszłam na palcach na drugi koniec pokoju. Gdy kliknęły zamykane drzwi zbiegłam na dół. W kuchni sięgnęłam po szklankę, otwarłam lodówkę, wyjęłam sok z jabłek i nalałam go sobie. Wypiłam łapczywie całą szklankę chłodnego napoju. I chyba właśnie wtedy zauważyłam ten mrok, który był ciemniejszy od tego, który panował w pomieszczeniu. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam jeszcze coś. Parę błękitnych oczu. I wtedy straciłam nad sobą panowanie. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Postać chyba przejrzała moje zamiary, bo błękitne punkciki rozmazały się, mroczny mrok (tak, wiem jak to brzmi) zmienił położenie. KTOŚ zasłonił mi usta ręką.
- Kaja, debilko, nie drzyj się! – nakazała postać męskim, ale zbyt przyciszonym bym mogła dostrzec w nim jakąś wyjątkową barwę, głosem.
Obraz przed moimi oczami stawał się coraz mniej ostry, kontury przedmiotów rozjeżdżały się. Przed oczami zaczęło mi stopniowo ciemnieć. Traciłam równowagę. Moje nogi nie miały siły mnie utrzymać. Przykucnęłam i przyłożyłam chłodną dłoń do czoła. KTOŚ cichutko westchnął. Delikatnie dotknął moich pleców. Dziwne zawroty głowy ustały.