Czarny Anioł

Całość począwszy od fabuły, na postaciach zakończywszy wymyślona przeze mnie. Tutaj umieszczać będę jakieś bonusy do ogólnej treści, której pełna wersja jest tam, po lewej <---. Po prawej stronie strony na samym dole znajduje się okienko poświęcone tej powieści. Proszę o oceny, komentarze, podpowiedzi i co tam jeszcze chcecie.

 

Z góry mówię, że imię Michaeliev się czyta Majkelif, żeby nie było niedomówień :)

 

Jako pierwsze wstawię tutaj to najdziwniejsze coś, co napisałam w sumie dość niedawno kierowana jakimś nieznanym mi dotąd impulsem. Nie wiem co to ma na celu ani czy ma to jakieś przesłanie. Po prostu sobie jest.

 

Czarny Anioł (usunięty fragment nr 1)

 

            Kaja... usłyszałam.

            Dla tego głosu poszłabym na koniec świata. Ale na całe szczęście miałam do przejścia tylko kawałek drogi. Czarne kamienie wulkaniczne stworzyły ciekawą ścieżkę między onyksowo-szafirowymi drzewami. Niebieskie liście wierzb muskały moją skórę. Przezroczysta, czarna bryza smyrała czarne pióra pokrywające gęsto skrzydła i rozwiewała włosy. Cassava była taka piękna. Wszechobecna czerń nadawała światu tajemniczości i blasku. Światło nieznanego pochodzenia oświetlało subtelnie okolicę, a ametysty, szafiry i onyksy błyszczały w nikłym świetle delikatnie i pięknie.

            Pewnie bardziej opłacałoby się podfrunięcie w miejsce, w którym stał, ale zbyt bardzo podobało mi się uczucie wywołane przez zetknięcie moich bosych stóp z czernią kamyków tworzących tę ścieżkę. Miałam na sobie to co większość Anielic. Szara, tiulowa, zwiewna suknia odkrywała plecy oraz ramiona i sięgała nieco powyżej kolan. Praktycznie rzecz biorąc, byłam prawie naga. Ale mi to nie przeszkadzało. Miałam skrzydła, mogłam się przykryć kiedy chciałam. Ale w Cassavie wszystkie Anielice tak chodziły. A Anioły chodziły półnagie, w samych spodniach. Co pozwalało mi na podziwianie perfekcyjnego sześciopaku mojego Króla. Z minuty na minutę moje myśli o nim stawały się coraz bardziej zbereźne, i dopiero po chwili zorientowałam się, że on mnie słyszy. Uświadomił mi to jego cichutki śmiech, ledwie wychwycony przez moje myśli.

Wiesz, ja tam nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie wykorzystała... pomyślał kuszącym, głębokim i nieco ochrypłym głosem.

Moje serce zaczęło bić szybciej. Kochałam go. On mnie najwyraźniej też. Marzenia się spełniały. Czy chciałam tego co mi oferował? Jasne. Kto by nie chciał? Najprzystojniejszy Anioł w całym Anielskim świecie. Długie, białe włosy kontrastujące z idealną czernią pięknych, połyskujących skrzydeł opadające za ramiona i od czasu do czasu przysłaniające hipnotyzujące, wyjątkowo błękitne i głębokie oczy. Wysoki, dobrze zbudowany. A przy tym skromny, z poczuciem humoru...

Szłam ścieżką z głową spuszczoną i oczami wpatrzonymi w wulkaniczne kamyki. Nie zauważyłam więc, że ktoś przede mną stoi, toteż po prostu w tego kogoś uderzyłam. Zatoczyłam się nieco do tyłu i gdyby nie mocny uścisk i dobry refleks Anioła, przewróciłabym się. Spojrzałam w końcu w górę.

Chyba się przeliczyłam co do tego, że można przyzwyczaić się do błękitu jego oczu. Chyba przeliczyłam się co do tego, że można przyzwyczaić się do blasku malutkiego fragmentu Wszechświata w jego skrzydłach. Chyba przeliczyłam się co do tego, że można przyzwyczaić się do pięknego kontrastu jego włosów ze skrzydłami. Chyba przeliczyłam się co do tego, że można przyzwyczaić się do jego uśmiechu. Chyba przeliczyłam się co do tego, że można przyzwyczaić się do jego dotyku.

Wspierana przez niego wstałam mniej więcej pionowo. Wciąż trzymał mnie za rękę. Fale elektryczności przepływały delikatnie przez nasze ciała. Powoli pochylił się i dotknął wolną dłonią mojej twarzy.

- Jesteś śliczna, zdajesz sobie z tego sprawę? – zapytał tym samym głosem jaki usłyszałam w myślach. Kolana lekko się pode mną ugięły.

- Może i tak. – powiedziałam cicho obawiając się, że mój głos zdradzi to co się ze mną dzieje. – Ale nie kiedy stoisz obok.

Zaśmiał się cicho i odgarnął moje włosy na plecy. Zrobił to bardzo delikatnie. Splótł palce z moimi i powoli ruszył w stronę lasu. Ostrożnie i niepewnie poszłam za nim. Nie wiedziałam czy dam radę iść. Wiedziałam, że to co dzieje się z moimi nogami to tylko złudzenie, ale było mi ciężko się skoncentrować nawet na normalnym chodzeniu, a co dopiero z tym utrudnieniem.

 - Mam wziąć cię na ręce? – zapytał z zawadiackim uśmiechem.

O nie. Na pewno nie. Czułam co by wtedy było. Przytuliłby mnie do siebie, a jego twarz byłaby stanowczo zbyt blisko mojej, bym mogła w miarę normalnie funkcjonować. Ciepło jego rąk już teraz mnie dekoncentrowało, więc co dopiero później. O nie, nie, nie, nie, niee. Ja się tak nie bawię, kolego, nie dziś. „Nie przed tym co może się stać...” dodała moja podświadomość.

 - A więc tak sobie ze mną pogrywasz... – powiedziałam do siebie.

Tym razem Michaeliev zaśmiał się już całkowicie serio. Echo jego śmiechu niosło się jeszcze po lesie przez kilka sekund cichnąc z czasem. Drzewa stopniowo przerzedzały się. Po chwili wyszliśmy na niewielką polankę. Kształtem przypominała nieco krzywą gwiazdę. Tutaj nawet trawa przybrała naturalny szmaragdowy odcień. Podszedł do miejsca pośrodku łąki. Najpierw przyklęknął, a potem położył się na plecach. Niepewnie podeszłam do niego i usiadłam obok. Patrzyłam na niego i wyciszałam myśli. Nie robiłam tego dlatego, że inaczej by mnie podsłuchał. Robiłam to, bo chciałam po prostu, żeby ta chwila trwała wiecznie. Chciałam do końca życia siedzieć tu i patrzeć na niego jak pięknymi, błękitnymi tęczówkami wpatruje się w niebo Cassavy otulony czarnymi, błyszczącymi skrzydłami.

              - Połóż się... – szepnął.

              Zadrżałam. Powoli położyłam się na trawie kilka centymetrów od niego.

              - Jeju, Kaja... – powiedział poirytowanym tonem. – Przecież nic ci nie zrobię. Chyba, że chodzi ci o coś innego...

              - Nie, nie, nie... – wymamrotałam pośpiesznie.

              Znowu cicho się zaśmiał po czym przysunął się bliżej mnie.

              - Przecież wiesz, że chcę tylko spełnić twoje marzenia. – powiedział niskim głosem patrząc mi w oczy i wspierając się na ręce.

Nie było mi dane odpowiedzieć, ponieważ gdy chciałam zaczerpnąć tchu i mu się odszczeknąć pochylił się i pocałował mnie. Oddech Anioła był dla mnie jak narkotyk.

Nieporozumienie

           Zastanowiłam się chwilę nad wszystkim. Nad tym, że moja przyjaźń z Nao, niegdyś tak silna, dobiegła końca. Jedynym co mi po niej pozostało była garstka zdjęć, wspomnienia z „normalnych” czasów i pióro. Jedno pióro, schowane na dnie szafy. Kiedyś mogło się przydać. Nie zawsze musimy być skłócone. Może kiedyś się pogodzimy. A wtedy śnieżnobiałe pióro zostanie wplecione w moje włosy i na zawsze będziemy razem, połączone czymś więcej niż przyjaźń. A może nie.

I tu zaczyna się druga sprawa. Michaeliev. Gdyby był zwykłym chłopakiem, wszystko byłoby łatwiejsze. No i oczywiście nie byłoby tego kontrastu między jego skrzydłami i włosami, przez co jego uroda nie byłaby tak miażdżąca. No chyba, że by była. Bo zostałyby jeszcze te oczy. Wiem to stąd, że kiedyś nieśmiało go o nie zapytałam.

* * *

- Em... Michaeliev? – zwróciłam się do Anioła siedzącego na ziemi otulonego skrzydłami, które przeczesywał palcami.

- Słucham cię, Kaju. – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem przypominając sobie moje głupie teksty w odpowiedzi na słowo „co”.

- Tym razem to nie to. – odpowiedziałam. Wyglądał na nieco zawiedzionego.

- No więc o co chodzi? – zapytał unosząc jedną brew.

Zawahałam się. Może powinnam zrezygnować? Ale on i tak zorientowałby się co chodzi mi po głowie. Nie byłabym w stanie tak długo zagłuszać moich myśli. Wzięłam głęboki oddech.

- Chodzi mi o twoje oczy. – rzuciłam szybko. Byłam z siebie dumna.

- Ach, to... – westchnął niby od niechcenia. Na jego ustach zobaczyłam jednak cień łobuzerskiego uśmiechu, który w pełnej okazałości zwalał z nóg, co było w moim mniemaniu całkiem nie fair. Dlaczego on miał taki fajny kolor włosów, te oczy i do tego jeszcze ten uśmiech, a ja miałam tylko te zielone tęczówki i nic więcej.

- No więc? – zapytałam nie uzyskawszy teoretycznie żadnej zadowalającej odpowiedzi.

- Ale co „no więc”? – zapytał głupio. Dobrze wiedział o co chodzi.

Wywróciłam oczami.

- No powiesz mi coś o nich, czy nie? – powiedziałam.

- Tutaj nie ma czego opowiadać. Mam je od urodzenia, pewnie były Znakiem, który każdy Anioł otrzymuje po urodzeniu, żeby było wiadomo, że nie jest zwykłym człowiekiem. No i potem jak skończyłem siedem lat zagarnęła mnie Meridiana. – Wymawiając imię Złotej Królowej niemal warknął. – Zostałem Stróżem, potem Złotym, dostałem się do wojska Meridiany, awansowałem na generała, potem była cała ta gadka o Archaniele Michale, co było tak żałosne, że nie robiłem nic, tylko siedziałem w Canavarze i obserwując ludzi mówiących o mnie śmiałem się na cały głos. Inne Anioły patrzyły na mnie jak na umysłowo chorego. Co może wcale nie mijało się aż tak bardzo z prawdą. A potem nastał pierwszy rok przed naszą erą, miałem już wtedy te moje wieczne siedemnaście lat, trochę wypiłem i poszedłem na Ziemię się pobawić. A potem już mi było wszystko jedno. Zamieszanie, pisanie o mnie książek, złość Meridiany, strącenie, Czerń, Cassava.

- Nie wiem czy wiesz, ale nie pytałam o twój upadek, tylko o te oczy... – przypomniałam mu.

- A, no tak. No to są niebieskie chyba, nie? – powiedział robiąc zeza, co było tak debilne, że tylko pokręciłam głową, podeszłam do niego i stuknęłam go w czoło.

* * *

Pogoda była idealna na takie myślenie i wspomnienia. Gdzieś w koronach drzew świerszcze zapierniczały na skrzypcach, wiał ciepły wiatr, a gwiazdy migotały leniwie na niebie.

- Naprawdę chciałabyś, żebym był zwykłym chłopakiem? – usłyszałam z tyłu cichy, smutny szept. Odwróciłam się i wstałam z ziemi. – Mnie nie byłoby to zbyt na rękę...

- Michaeliev. – No tak. Słyszał co myślę. Cholera. Dlaczego akurat on? – To nie tak. A nawet jeśli to... To chyba nic w tym złego. Bo wiesz. Wtedy nic nie stałoby na przeszkodzie żebyśmy... Się przyjaźnili, prawda?

- A więc tak to odbierasz... – mruknął. – Moje skrzydła są problemem w naszej przyjaźni... No cóż. – Jego głos ze słowa na słowo stawał się coraz smutniejszy. – Może źle zrobiłem kiedy zszedłem tu drugi raz... Może znowu się pomyliłem.

- O czym ty mówisz? – zapytałam. – Przecież to dobrze, że tu jesteś. To znaczy, dla mnie dobrze.

- Wiem! – powiedział z taką mocą, że się przestraszyłam. – Bo to dla ciebie tutaj jestem! Miałem dosyć tego samego otoczenia, tych samych uczuć, emocji, Aniołów! Zobaczyłem ciebie. Patrzyłem na ciebie ze środka mojego piekła. Zobaczyłem jak żyjesz ze Stróżami, którzy całe życie robią cię w balona. Chciałem uświadomić cię jaka jest hierarchia w tym wymiarze. Znowu nic z tego nie wyszło. A nie, przepraszam, wyszło. Przypomniało mi się czym jest taki stary, dobry ból. Ludzka słabość, nieznana tam, w świecie Aniołów.

Z każdym słowem głos coraz bardziej mu drżał. A ja z każdym słowem miałam coraz większą ochotę podejść do niego, przytulić go, powiedzieć, że to nie prawda. I w ułamek sekundy później stało się coś, co przesądziło o tym, że jednak to zrobię. W jego oku błysnęła łza. Trzema krokami podeszłam do miejsca, w którym stał. Otarłam mu łzę wierzchem dłoni i objęłam go. Teraz chciałam tylko znowu zobaczyć jego uśmiech. I dlatego koncentrowałam się tylko i wyłącznie na tym moim jedynym marzeniu. On nie myślał o niczym. No, chyba, że myślał, ale w sprawdzony sposób, tak, abym ja tego nie słyszała. Prawą ręką dotknęłam jego skrzydła, a palce delikatnie wplotłam w pióra. Przymknęłam oczy rozkoszując się falami elektryczności, które przepływały przez moją dłoń.

- Michaeliev... – zaczęłam. – Wiesz, że nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego... Przecież wiesz, że cieszę się z tego, że tu jesteś bo... Bo by było nudno bez ciebie... 

- Wiem, Kaju, wiem... – powiedział i pogłaskał mnie po włosach. – Przepraszam...

- Nie masz za co przepraszać. – odpowiedziałam i odsunęłam się by spojrzeć mu w oczy.

Był zamyślony. Gdybym tylko chciała, mogłabym wiedzieć o czym myśli. Ale w tej chwili nie chciałam niszczyć tego spokoju.